rain






Niedzielny poranek z ogromnym kubkiem hebaty, dobrą muzyką (The Lumineers), łóżkiem, kocem, szumem deszczu o parapet i "Gotowymi na wszystko" to coś czego mi brakowało. Powoli znowu uczę się żyć sama ze sobą. Ostatnie miesiące (sporo miesięcy) ciąglę biegałam. Zaczęło się od dorosłych imprez w Krakowie, potem cudowne wakacje i znowu rok w klasie maturalnej, który był moim wspaniałym rokiem. Nie miałam czasu. Mój humor uzależniony był od innych ludzi. Gdy ktoś się odzywał od razu byłam szczęśliwa, nowi ludzie, nowe emocje i przeżycia. Działo się. A w samym centrum ja. Starałam się jak mogłam by nadążyć i z pespektywy czasu powiem, że udało mi się. Ale dziś jestem zmęczona biegiem. Nawet maratończyk w pewnym momencie potrzebuję odpoczynku, przerwy. Ja też. 

Poczebuję chwili dla siebie. Samej. Nie chce spędzać dni zastanawiając się co robi i myśli ktoś inny. Nie chcę żyć kogoś życiem i porowbować się dopasowywać. Zmęczyłam się. 





Po raz setny powtórze- zaczynam nowy etap życia i na tym chcę się skupić. W moich rękach jest to co się bedzię działo u mnie i jak to będzie wygładało. 
17-ego maja (dzień zaczynający moje najdłuższe wakacje życia) wybrażałam sobie je całkiem inaczej. Chciałam być młoda, głupia, niedpowiedzialna i próbować wszystkiego nowego. Okazało się, że te wakacje były próbą nowego, ale innego nowego. Nowe otoczenie, nowa walizka i nowa para kluczy. Nowa praca i nowe obowiązki. Nowe emocje, któych nie znałam jak np tęsknota za domem. Znowu jakaś nowa ja. I ok. 
Za parę dni czeka mnie kolejna przeprowadzka, ale już- do siebie, jeśli można tak nazwać mieszkanie studenckie. 
Od maja wiele się zmieniło. Miało być nieodpowiedzialnie i szaleńczo. Jest dojrzale i stabilnie. Życie zaskakuje ...

Komentarze